Powoli zbliżamy się do kolejnej pielgrzymki. Hasło tegorocznego podążania na Jasną Górę brzmi "Jestem z Jezusem". Nie może więc nikogo z Was zabraknąć, tym bardziej, że Warszawska Pielgrzymka wyruszy po raz 300... Swój udział potwierdziło już 10 księży chrystusowców a więc zapowiada się czarno, będą z nami również Siostry Misjonarki i felicjanka, nasza kochana siostra Zofia ze Stargardu. Niepowtarzalny klimat, doborowe towarzystwo, niezapomniane rekolekcje w drodze i walka... mocna walka ze sobą i zmęczeniem. W końcu: pielgrzymka to niepowtarzalna szansa na omodlenie ważnych intencji, uwierzcie mi kochani lektorzy, w drodze na Jasną Górę da się wyprosić u Boga, przez wstawiennictwo Maryi, dosłownie WSZYSTKO.... I mam nadzieję, że to błogosławione wędrowanie nie przegra z wakacyjnymi rozrywkami, które w życie wasze nie wniosą tyle błogosławionych owoców, co pielgrzymowanie do Opiekunki młodych, Matki czystej i pięknej miłości...
Koszt pielgrzymowania w tym roku wynosi 120 zł. Informacje na temat rzeczy niezbędnych, które należy ze sobą zabrać znajdziecie w zakładce ABC na stronie http://www.tchr.org/pielgrzymi/strona_www/index.php. Spotykamy się jak zwykle 5 sierpnia przy kościele św. Aleksandra na Placu Trzech Krzyży w Warszawie w godzinach popołudniowych. Dzień wcześniej w Szczecinie i w Stargardzie nadajemy bagaż /szczegółowe godziny podamy pod koniec lipca/. Z Częstochowy będzie możliwość powrotu autokarem już niebawem uruchomimy wzorem ubiegłego roku zapisy internetowe. Zapisy w zakrystii (tylko proszę: żeby nie było jak z Górą Tabor, podejmijcie męską decyzję i koniec... zapisy do końca lipca).
Poniżej tekst, który zainspirowała poprzednia pielgrzymka... Miłej lektury...
Na pieszej pielgrzymce boli wszystko. Stopy, mięśnie, sumienie. Człowiek idzie do przodu, modli się, śpiewa, milczy… Dużo się w drodze myśli przez głowę przewija. A gdy zapada zmrok, można się spojrzeć w niebo gwiaździste, które uspokaja, ucisza. Kocham piesze pielgrzymki. Może dlatego, że w pyle drogi doświadcza się prawdziwego Kościoła, wciąż wędrującego, złożonego z wielu członków, tak różnorodnych a jednak tworzących jedno…
Pan Andrzej, bezdomny ze Szczecina, wędrował z nami na Jasną Górę po raz drugi. Któregoś wieczora, gdy szedłem z klamotami i ręcznikiem poczyścić zakurzone ciało, podszedł do mnie i o coś poprosił. Podał mi numer telefonu do swojej mamy. Zadzwoniliśmy do niej. Zanim pan Andrzej chwycił moją komórkę, usłyszałem po drugiej stronie drżący głos kobiety, która przeżyła wiele. Przedstawiłem się, poinformowałem w jakiej sprawie dzwonię. Mama Andrzeja płacząc, opowiedziała mi krótko jego historię. Najlepszy syn, zdolny uczeń, kochane dziecko. A gdy pan Andrzej zaczął rozmawiać ze swoją mamą przez telefon, ziemia zadrżała ze wzruszenia. „Mamusiu kochana, mamciu, idę na Jasną Górę, do Mateczki naszej, mamuś modlę się za ciebie, mamciu”… Płakał pan Andrzej, płakałem ja, płakała młodzież, stojąca w pobliżu… Człowiek bez domu dał nam tego wieczoru jedną z najcenniejszych katechez pielgrzymkowych. Można nie mieć domu i być cały czas w drodze. A co ważniejsze: pozostać człowiekiem wrażliwym i głębokim, delikatnym jak pajęcza sieć…
Był też dzień, kiedy pan Andrzej zgubił swój krzyż, przy rozładowywaniu ciężarówki. Przyleciał do mnie przerażony, prosząc o pomoc. Robiło się ciemno. Uspokajaliśmy Andrzeja, mówiliśmy: „poszukamy jutro, jak będzie jaśniej”… Wszystko na nic. Pan Andrzej nie ustępował. „Nie pójdę spać – mówił- nie pójde dalej, dopóki nie znajdę swojego krzyża”. Oddalił się. Za chwilę przybiegł uradowany, krzycząc: „znalazłem, mam go”… Kolejna katecheza. Bez krzyża nie da się żyć. Bez domu – jak najbardziej… Pan Andrzej znikł w ciemnościach, a nam zrobiło się głupio.
Z tubami w tym roku był olbrzymi problem. Mnóstwo chłopaków w grupie, ale jakoś nikt do tub się nie garnął. Strach przed dodatkowym wysiłkiem i porcją zmęczenia gratis brał górę. A pan Andrzej?... Pokochał tuby. Nosił je na plecach wytrwale. Może ofiarowywał ten ciężar za swoją matkę, może za nas kapłanów. Bo kocha księży mocno i szanuje. „Księżulku kochany” mówił ciągle, pochylając głowę do błogosławieństwa. Zawstydzał tych młodych, silnych chłopaków, unikających niesienia tuby… Można nie mieć domu i pozostać mężczyzną do końca, znającym swoją wartość i mającym honor…
Pielgrzymkowe katechezy pana Andrzeja wydawały plon obfity. W przedostatni wieczór, podrzucaliśmy Andrzejka do góry. Młodzi śpiewali „Sto lat niech nam żyje, niech nam żyje długie lata”… Andrzej płakał. Leciał ku górze, ku gwiazdom i opadał ku bezlitosnej ziemi, na której nie znalazł domu. Nieśli go na rękach, jak bohatera…
Pan Andrzej w Kościele, czuje się jak ryba. Mówi, że to jego prawdziwy dom. Często można go spotkać, przy naszym szczecińskim Sanktuarium Najświętszego Serca Pana Jezusa. Siedzi nieogolony, ze swoimi torbami. Często zagląda do kościoła. Zna rytm bicia Serca Jezusa, jak nikt inny. A raz do roku idzie na pielgrzymkę, by dać innym prawdziwe świadectwo, że nasz dom i nasza ojczyzna jest w niebie… Prawdziwa Ewangelia pana Andrzeja...
Panie Andrzeju… Pokój z Tobą… Bezdomny aniele, świetlisty świadku, błogosławiony pielgrzymie…
(Na fotografii: pan Andrzej, odpoczynek w lesie...)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz